środa, 22 lipca 2015

Ogórkowy sentyment

Nie umiem robić przetworów. Wynagradzam to robieniem ogórków kiszonych lub małosolnych, bo te, udają mi się zawsze. To efekt kulinarnego terroryzmu mojej Babci. Kiedy miałam mało lat, może 5, może więcej, w każdym razie na tyle mało, że kuchnia nie interesowała mnie w ogóle, Babcia postanowiła nauczyć mnie robić kiszone ogórki. Dość wcześnie, ale jak sądzę, uznała to za odpowiedni czas. Jak to kobieta tamtych czasów, gardziła przepisami, ponieważ wszystko robiła "na smak". 
W pewne letnie popołudnie wzięła mnie za frak, postawiła przy podwórkowym hydrancie i nakazała spróbowanie dziwnej cieczy, którą mieszała w wiaderku. Na próbę protestów odpowiedziała tylko "spróbuj, bo tego smaku nigdy nie zapomnisz i dobre ogórki będziesz robić". Miała rację. Czegoś tak paskudnego moje dziecięce podniebienie nie było w stanie zdzierżyć. Potworna ilość soli rozpuszczonej w lodowatej wodzie. Plułam dalej niż widziałam. Babcia stwierdziła, że "tak na soli oszukują", że trzeba nauczyć się smaku a nie ilości, wtedy zawsze dobrze wyjdzie. Wszak ogórki za mało posolone zgniją, za dużo, nie ukisną. 
Od czasu jak jestem "dorosła", robię małosolne i kiszone. I naprawdę zawsze są genialne. Choć robione na miejskich ogórkach, które cholera wie czym podlewane były. Poza proporcją soli (woda faktycznie musi być mocno słona), ważny jest jeszcze dodatkowy zabieg: moczenie ogórków. Po zakupie wrzuca się ogórki do miski z zimną wodą z kranu i zostawia na 3-5 godzin. Dopiero potem wkłada się je do słoików.



ogórki małosolne (1 duży słój):
1 kilogram małych ogórków gruntowych
zestaw kiszeniowy (chrzan, koper w łodygach, czosnek)
liść laurowy (3-4 sztuki)
kilka ziarenek ziela angielskiego i pieprzu
woda z solą (zimna kranówa posolona tak, że twarz wykręca ale nie jest jeszcze biała)
2-3 łyżki żuru (tylko w wersji małosolne, wtedy szybciej kisną)

Układamy na dnie słoja chrzan, koper i czosnek. Układamy namoczone ogórki, dodajemy pozostałe składniki. Zalewamy wodą z solą oraz żurem. Zostawiamy na parapecie na dwa dni. 
Babcia zawsze na wierzch kładła liść wiśni lub czarnej porzeczki, wtedy ogórki dostają fajnego aromatu. Ale bez liścia też jest w porządku.


P.S. Tak w ogóle to ja nie jem za bardzo mięsa ale przy małosolnych nie odmówię sobie kanapki z szynką parmeńską :-)

wtorek, 21 lipca 2015

Truskawki czyli strawa i napitka

Truskawki powoli uciekają ze straganów, a co za tym idzie, ze stołów. A jakby nie było, szlachetny to owoc, którego film Pretty Woman wyniósł do rangi ambrozji. Ze mną niestety Richard nie siedzi i w wannie owoców nie serwuje oraz szampanem nie upija. Dobrze, że na A. zawsze można liczyć i przygotować sobie ucztę. A dziś grane pankejki, które w naszym wydaniu w ogóle nie są amerykańskie oraz drink, który nam po prostu "wyszedł". Wszak potrzeba matką wynalazków. Zatem od dziś mamy na to prawa autorskie :-)



placki z truskawkami i mascarpone:
1 szklanka mąki (najlepiej gryczanej)
pół łyżeczki proszku do pieczenia (w oryginalnych amerykańskich przepisach jest więcej ale średnio to zdrowe)
1 jajko
szczypta soli
łyżeczka miodu
woda gazowana

mascarpone
truskawki, borówki (albo jakieś inne owoce)
syrop klonowy

Składniki ciasta wrzucamy do miski i robotem robimy ciasto. Musi być nieco gęściejsze niż na naleśniki. Smażymy na oleju z obu stron. Układamy na talerzu, na to warstwa mascarpone, owoce, placek, itd. Na to układamy owoce i polewamy syropem klonowym. 



drink tuskawkowy (1 porcja):
6-8 truskawek zmiksowanych blenderem z jedną łyżeczką syropu klonowego
1/2 szklanki prosecco
1/4 szklanki aperolu
Na dno szklanki wlewamy truskawki, na to prosecco i aperol. Oczywiście wszystko schłodzone. Pychaaaaaa!




wtorek, 14 lipca 2015

Dobry(?) wieczór

Nie jestem fanatyczką zdrowego żywienia. Wiem jak wielkie ma ono znaczenie ale pamiętam słowa jednej z dietetyczek: "Frustracja wynikająca z niemożności zjedzenia czegoś, czyni większą szkodę niż zjedzenie tego czegoś". Stało się to moim mottem zawsze kiedy przechodziłam obok ulubionej cukierni. Nie jadam słodyczy tonami, bo nie zniosłabym takiej ilości cukru. Ale są chwile, kiedy zbiera się wszystko razem, czyli pms, brzydka pogoda i sterta spraw, których załatwianie nie ma końca. Sposobem na odcięcie jest coś dla ciała i ducha. Więc dziś jest grana książka, łóżko (tak, uwielbiam jeść w łóżku!) i słodkość. Z lenistwa nic nie zrobiłam, więc posilam się gryczanym miodem (samo zdrowie!), w którym maczam włoskie grissini. Jak się zasłodzę, piję wodę. I tak w kółko. Raz nie zawsze, więc na krytyki nie przyjmuję :-)


Na chandrę: sałatka

Nie zawsze jest tak jakby się chciało, żeby było. I nie zawsze da radę coś z tym zrobić, bo chociaż podręczniki motywacyjne mówią co innego, okoliczności są niesprzyjające. Czasem trzeba przyoblec się w skorupkę i poczekać. A jednak cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Im jestem starsza, tym gorzej. Może dlatego, że czas płynie szybciej niż kiedyś. A może dlatego, że już minął kawałek życia, który można "rozliczyć". Do tego wszystkiego pogoda robi psikusa, fundując zimno i deszcz w samym środku lata.
W związku z tym, najchętniej położyłabym się pod kocem z kubkiem herbaty i przeleżała tak aż do zmiany sytuacji. Gotować też mi się nie chce. Więc wygrzebałam to, co w lodówce i zrobiłam sałatkę. Nawet trochę poprawił mi się po niej humor...


sałatka z rybą wędzoną:
ok. 15 dkg wędzonej ryby (dowolnej, ja użyłam dorsza)
sałata (mogą być też kiełki)
1 pomidor
1 ogórek
1 cebulka dymka ze szczypiorkiem
sól, pieprz, oliwa, sos balsamiczny (ja używam figowego)

Na talerzu rokładamy porwaną na kawałki sałatę, na to pokrojony w kawałki pomidor, ogórek, porwana na kawałki ryba i cebula ze szczypiorkiem. Delikatnie solimy, wszak ryba jest już słona, dodajemy pieprz. Polewamy oliwą i sosem balsamicznym. I uśmiechamy się, mimo wszystko.


poniedziałek, 6 lipca 2015

Po prostu ziemniak...

Ziemniak jaki jest, każdy widzi. A czasem jest produktem bardzo przydatnym w kuchni. Szczególnie po wydaniu wszystkich pieniędzy na buty i nową torebkę z firmowym znaczkiem. No ale wybory i konsekwencje, zatem przechodzimy na tryb oszczędnościowy, co latem jest nawet przyjemne. Dużo świeżych, młodych i pysznych darów matki natury nadmiernie nie odchudza portfela a syci i daje radość smacznego posiłku. Z młodymi ziemniakami jest wyjątkowo łatwo, bo się wrzuca do gara, soli i po chwilach kilku są gotowe. Wystarczy dodać masło i koperek, no i oczywiście coś jeszcze. A dziś tym czymś, poza malinowymi pomidorami z cebulką (ale na to przepisu nie trzeba) jest kapusta duszona, którą to A. zmajstrowała w weekend. Bo mimo tropików na zewnątrz, warto zjeść coś ciepłego.


Duszona młoda kapusta:
poszatkowana kapusta (ilość dowolna, musicie jednak pamiętać, że zmniejsza ona swoją objętość ok czterokrotnie)
cebula
zielenina (koperek, natka, szczypiorek, por)
oliwa+masło
sól, pieprza
sok z cytryny


Na niewielką ilość wody wrzucamy kapustę i gotujemy ok 5 minut, potem dodajemy wszystkie pozostałe składniki łączni z przyprawami, poza sokiem z cytryny. Dusimy na wolnym ogniu, aż kapusta będzie miękka, co zajmuje ok 20 minut. Na końcu doprawiamy sokiem z cytryny. Gotowe!


niedziela, 5 lipca 2015

Miało być hinduskie, wyszło tajskie...

Prawdziwa gospodyni gardzi przepisami, bo sama je tworzy. Tak ktoś mądry powiedział i szczerze mówiąc, nie wiem co miał na myśli, ale z pewnością trafił w punkt. I nie to, że mam aż taki potencjał twórczy... Po prostu czasem czegoś brakuje w domu i nie chce się iść do sklepu a czasem coś się wymyśli i kombinuje jak to zrobić. 
Proces powstawania tego dania był trudny, bo zamysł miał hinduskie korzenie ale w trakcie przygotowywania, włączając drobne uszkodzenia ciała, smak coraz skuteczniej od Indii się oddalał. A z racji tego, że w pewnym momencie smak całkiem zniknął, zaczęłam go ratować. Oczywiście tym, co miałam pod ręką. Całkiem się udało, bo dzięki limonkowym liściom, aromat rozniósł się po całej kuchni. Wyszło zacne. 

 

Warzywa w sosie orzechowym:
dowolne warzywa (ja użyłam bakłażana i cukinii)
duża cebula
4-5 łyżek orzechów i nasion (słonecznki, nerkowce, brazylijskie, laskowe, itp.)
pół pęczka natki pietruszki
ząbek czosnku
4-5 listków limonki (do kupienia mrożone)
limonka
sól, pieprz
oliwa

 

Na oliwę wrzucamy pokrojoną w półplasterki cebulę oraz pokrojone w kostkę warzywa. Dodajemy przyprawy oraz liście limonki. W razie potrzeby możemy podlać trochę wodą. Dusimy aż będą prawię miękkie. 
Z orzechów, natki, czosnku, oliwy i odrobimy wody robimy dość rzadkie pesto w blenderze. Dodajemy do warzyw, mieszamy i dusimy jeszcze ok 10 minut. Podajemy skropione sokiem z limonki.