wtorek, 22 września 2015

Knedel na zdradę

Pomaganie to chyba moja życiowa misja. Tym razem rzecz dotyczy przyjaciółki, której facet okazał się nieco "mniej wierny" niż myślała. Nie jestem czarownicą, żeby zrobić lalkę voodoo i wbić igłę tam, gdzie gagatka zaboli najbardziej. Ale dom mój zawsze otwarty, chusteczek w nim pełno, kuchnia działa a wino się chłodzi. A. przyniosła śliwki. Dobre. Węgierki. No to trzeba było skonstruować knedle. Żeby się przy chandrze nie opychać słodyczami, a jednak nieco podnieść sobie poziom cukru. Przepis prosty. Prostszy niż życie z takim...


knedle ze śliwkami:
ugotowane ziemniaki (ok 1 kg), wystudzone i przeciśnięte przez praskę
mąka pszenna 
1 jajko

wypestkowane śliwki (ok 70 dkg)
masło, cukier/syrop klonowy/miód




Do przeciśniętych ziemniaków dodajemy jajko i zaczynamy wyrabiać ciasto. Dosypujemy mąkę w takiej ilości, żeby ciasto się lepiło ale ze sobą a nie z dłońmi. Wtedy urywamy nieduże kawałki, robimy kulkę, spłaszczamy, montujemy w środek śliwkę i szczelnie zaklejamy. Wrzucamy na wrzątek osolony i z dodatkiem oleju. Gotujemy ok. 5 minut. Podajemy z dowolnymi dodatkami :-) Wino też może być, wszak pasuje do wszystkiego!


środa, 26 sierpnia 2015

Na szybko dla A. Kurki!

Zapewne A. ma randkę. Ostatnio często ma randki. I dobrze, wszak aktywność służy. Szczególnie emocjonalno-fizyczna. Z tego powodu A. gotuje. Wiem, że robi genialnego indyka z ryżem. Zatem, tak na szybko, może dziś Wybranek zje kurki? 

kurki w śmietanie:
30-40 dkg kurek
1 cebula
1 ząbek czosnku
sól, pieprz
pół szklanki białego wina
2-3 łyżki śmietany
czubata łyżka posiekanej natki
duża łyżka masła


Na roztopione masło wrzucamy pokrojoną w kostkę cebulę, dodajemy dość grubo pokrojone (umyte wcześniej!) kurki oraz posiekany czosnek. Dusimy ok 5 minut, po czym dodajemy wino, sól i pieprz. Dusimy aż wino wyparuje (tym razem ok 10 minut). Dodajemy śmietanę, którą rozprowadzamy w małej ilości sosu, żeby nie było grudek. Na końcu posypujemy lub mieszamy z natką. 
Można użyć jako sos do makaronu albo zjeść z pieczywem.
A., smacznego! :-)

Jeden burak - dwie zupy

Nie lubię buraków. Szczególnie tych życiowych. Mam wrażenie, że bycie kobietą w słusznym wieku, wyjątkowo takich przyciąga. Wszak partnerstwo czy związek, o małżeństwie nie wspomnę, to sztuka kompromisu, umiaru i współpracy. A tu trafiają się elementy dwóch kategorii. Albo ci, których poprzednia rzuciła, albo tacy, którzy jeszcze nawet tej pierwszej nie znaleźli. Maminsynkowie, mazgaje, fajtłapy życiowe, mendy... Wszyscy z jedną wspólną cechą: nieprzydatnością do spożycia. Jak burak. Przynajmniej dla mnie. Bo buraków nie lubię.
Jednakże jak wiadomo to czerwone warzywo jest dla organizmu pożyteczne, próbuję się więc czasem przełamać i co nieco z niego zjeść. Dobrym wyjściem jest boćwina, zwana też botwiną, bo podana w wersji na zimno może stać się chłodnikiem. Praktyczne to szczególnie kiedy chcemy urozmaicić obiad, serwując "dla każdego coś dobrego", czyli dwie zupy. A praca przy tym wcale nie podwójna.

Bazą do obu zup jest wywar, który przygotowujemy z:
marchewki, pietruszki, selera, pora
jednego pęczka posiekanej botwinki (drugi pęczek zostawiamy surowy)
sól, pieprz, liść laurowy, ziele angielskie, sok z cytryny
łyzka masła
Wszystko tradycyjnie wrzucamy do gara i gotujemy do miękkości warzyw.

zupa:
Wywar pozbawiony warzyw mieszamy z posiekaną natką pietruszki, w razie potrzeby doprawiamy solą. Podajemy z kleksem kwaśnej śmietany i gotowanymi lub pieczonymi ziemniakami.


chłodnik:
Do wystudzonego wywaru dodajemy:
posiekaną drobno surową botwinę (cały pęczek)
pęczek natki pietruszki
pęczek szczypiorku
pęczek koperku
3/4 szklanki jogurtu naturalnego
3/4 szklanki kwaśniej śmietany 18% (oczywiście może być też sam jogurt)
Wszystko mieszamy do jednolitej konsekwencji (żeby nie było grudek jogurtu ani śmietany). Odstawiamy na min. 1 godz do lodówki.


Ciasto ze śliwkami na rozładowanie stresu

Ciasto jest praktyczne z wielu względów. Po pierwsze robiąc je, można sobie ulżyć pretensje do wszystkich, którzy nam zawinili. Rozbijanie jaj, ucieranie mąki, topienie masła. Ach! Sama przyjemność. Wszak nie zawsze można wygarnąć, wykrzyczeć ani nawet zwyczajnie powiedzieć co człowiekowi leży na wątrobie. A aktywność kuchenna jest najprzyejmniejszą aktywnością. Po drugie, jest efekt: mozna zjeść coś zdrowego słodkiego, bez chemicznego syfu. Czyli same korzyści.
Ja tego ciasta też nie robiłam ot tak... Długa to historia, do przeczytania na fejsbukowej Przeterminowanej Trzydziestce.
Ale do rzeczy: mało cukru, karob, mąka gryczana, śliwki i płatki migdałowe. Pychaaaaa :-)


ciasto karobowe ze śliwkami:
(w zależności od wielkości foremki różna jest ilość ale proporcje stałe - cukier:mąka; 1:2)
1 duża szklanka mąki (dowolnej)
1/2 szklanka cukru (brązowego, biały jest bardziej słodki)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki karobu
4 jajka
15 dkg roztopionego masła
1/4 szkalnki oleju

pół kilograma śliwek wypestkowanych, posypanych łyżką mąki ziemniaczanej i łyżką cukru
2-3 łyżki płatków migdałowych


Jajka ze szczyptą soli ucieramy na gładką masę. Dodajemy powoli pozostałe składniki: cukier, masło, olej, karob i mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Wylewamy ciasto do foremki, układami śliwki i posypujemy płatkami migdałowymi. Pieczemy ok 40 min w temp. 180 stopni. 
Jeśli dodamy do upieczonego ciasta kulkę lodów, nikt nie będzie w stanie zepsuć nam humoru!

czwartek, 13 sierpnia 2015

Impresje jeziorne

Lubię ciepło. Miejskie lato daje jednak czasem w kość. Docenia się wtedy choćby małą kałużę, w której można schłodzić spuchniętą upałem stopę. Tym razem z dwiema A. postanowiłyśmy poeksplorować kałużę kilkuhektarową. Szybkie pakowanie, trzy godziny gubienia się po wiejskich drogach i dotarłysmy do celu. Wiejskość w zapachu powietrza i wody. I też wiejskość na talerzu, bo produkty tylko lokalne. Ponieważ mówią, że gdzie kucharek sześć tam człek głodny chodzi, więc jako że nas były trzy, produkcja jedzenia była z poziomu poligonu wojska. 
I nie ma takiej okazji, żeby nie pasowały naleśniki! Niezależnie od preferencji, zawsze można je wysmarować czymś, co uczyni je smacznymi.
Z racji ubogości wyposażenia, ciasto również robione specyficznie. Jak to nad jeziorem: mleka moze nie być ale zawsze jest piwo. Zatem ciasto piwne!


ciasto naleśnikowe:
1 jajko
szklanka piwa
mąka
szczypta soli
łyżeczka cukru

Składniki mieszamy tak, żeby wyszło dość rzadkie ciasto. Smażymy z obu stron.



Naszymi dodatkami były znalezione w odmętach lodówki powidła śliwkowe z dodatkiem jogurtu greckiego (to wersja na słodko) oraz salami, żółty ser i pomidor (w wersji wytrawnej). Do tego sos czosnkowy. Ciężki, ostry i pyszny. 

sos czosnkowy (przepis A.):
musztarda
majonez
posiekany czosnek
sok z cytryny
sól, pieprz

Wymieszane i gotowe!


Acha! Butelka prosecco, pasuje do obu kombinacji :-)

środa, 22 lipca 2015

Ogórkowy sentyment

Nie umiem robić przetworów. Wynagradzam to robieniem ogórków kiszonych lub małosolnych, bo te, udają mi się zawsze. To efekt kulinarnego terroryzmu mojej Babci. Kiedy miałam mało lat, może 5, może więcej, w każdym razie na tyle mało, że kuchnia nie interesowała mnie w ogóle, Babcia postanowiła nauczyć mnie robić kiszone ogórki. Dość wcześnie, ale jak sądzę, uznała to za odpowiedni czas. Jak to kobieta tamtych czasów, gardziła przepisami, ponieważ wszystko robiła "na smak". 
W pewne letnie popołudnie wzięła mnie za frak, postawiła przy podwórkowym hydrancie i nakazała spróbowanie dziwnej cieczy, którą mieszała w wiaderku. Na próbę protestów odpowiedziała tylko "spróbuj, bo tego smaku nigdy nie zapomnisz i dobre ogórki będziesz robić". Miała rację. Czegoś tak paskudnego moje dziecięce podniebienie nie było w stanie zdzierżyć. Potworna ilość soli rozpuszczonej w lodowatej wodzie. Plułam dalej niż widziałam. Babcia stwierdziła, że "tak na soli oszukują", że trzeba nauczyć się smaku a nie ilości, wtedy zawsze dobrze wyjdzie. Wszak ogórki za mało posolone zgniją, za dużo, nie ukisną. 
Od czasu jak jestem "dorosła", robię małosolne i kiszone. I naprawdę zawsze są genialne. Choć robione na miejskich ogórkach, które cholera wie czym podlewane były. Poza proporcją soli (woda faktycznie musi być mocno słona), ważny jest jeszcze dodatkowy zabieg: moczenie ogórków. Po zakupie wrzuca się ogórki do miski z zimną wodą z kranu i zostawia na 3-5 godzin. Dopiero potem wkłada się je do słoików.



ogórki małosolne (1 duży słój):
1 kilogram małych ogórków gruntowych
zestaw kiszeniowy (chrzan, koper w łodygach, czosnek)
liść laurowy (3-4 sztuki)
kilka ziarenek ziela angielskiego i pieprzu
woda z solą (zimna kranówa posolona tak, że twarz wykręca ale nie jest jeszcze biała)
2-3 łyżki żuru (tylko w wersji małosolne, wtedy szybciej kisną)

Układamy na dnie słoja chrzan, koper i czosnek. Układamy namoczone ogórki, dodajemy pozostałe składniki. Zalewamy wodą z solą oraz żurem. Zostawiamy na parapecie na dwa dni. 
Babcia zawsze na wierzch kładła liść wiśni lub czarnej porzeczki, wtedy ogórki dostają fajnego aromatu. Ale bez liścia też jest w porządku.


P.S. Tak w ogóle to ja nie jem za bardzo mięsa ale przy małosolnych nie odmówię sobie kanapki z szynką parmeńską :-)

wtorek, 21 lipca 2015

Truskawki czyli strawa i napitka

Truskawki powoli uciekają ze straganów, a co za tym idzie, ze stołów. A jakby nie było, szlachetny to owoc, którego film Pretty Woman wyniósł do rangi ambrozji. Ze mną niestety Richard nie siedzi i w wannie owoców nie serwuje oraz szampanem nie upija. Dobrze, że na A. zawsze można liczyć i przygotować sobie ucztę. A dziś grane pankejki, które w naszym wydaniu w ogóle nie są amerykańskie oraz drink, który nam po prostu "wyszedł". Wszak potrzeba matką wynalazków. Zatem od dziś mamy na to prawa autorskie :-)



placki z truskawkami i mascarpone:
1 szklanka mąki (najlepiej gryczanej)
pół łyżeczki proszku do pieczenia (w oryginalnych amerykańskich przepisach jest więcej ale średnio to zdrowe)
1 jajko
szczypta soli
łyżeczka miodu
woda gazowana

mascarpone
truskawki, borówki (albo jakieś inne owoce)
syrop klonowy

Składniki ciasta wrzucamy do miski i robotem robimy ciasto. Musi być nieco gęściejsze niż na naleśniki. Smażymy na oleju z obu stron. Układamy na talerzu, na to warstwa mascarpone, owoce, placek, itd. Na to układamy owoce i polewamy syropem klonowym. 



drink tuskawkowy (1 porcja):
6-8 truskawek zmiksowanych blenderem z jedną łyżeczką syropu klonowego
1/2 szklanki prosecco
1/4 szklanki aperolu
Na dno szklanki wlewamy truskawki, na to prosecco i aperol. Oczywiście wszystko schłodzone. Pychaaaaaa!




wtorek, 14 lipca 2015

Dobry(?) wieczór

Nie jestem fanatyczką zdrowego żywienia. Wiem jak wielkie ma ono znaczenie ale pamiętam słowa jednej z dietetyczek: "Frustracja wynikająca z niemożności zjedzenia czegoś, czyni większą szkodę niż zjedzenie tego czegoś". Stało się to moim mottem zawsze kiedy przechodziłam obok ulubionej cukierni. Nie jadam słodyczy tonami, bo nie zniosłabym takiej ilości cukru. Ale są chwile, kiedy zbiera się wszystko razem, czyli pms, brzydka pogoda i sterta spraw, których załatwianie nie ma końca. Sposobem na odcięcie jest coś dla ciała i ducha. Więc dziś jest grana książka, łóżko (tak, uwielbiam jeść w łóżku!) i słodkość. Z lenistwa nic nie zrobiłam, więc posilam się gryczanym miodem (samo zdrowie!), w którym maczam włoskie grissini. Jak się zasłodzę, piję wodę. I tak w kółko. Raz nie zawsze, więc na krytyki nie przyjmuję :-)


Na chandrę: sałatka

Nie zawsze jest tak jakby się chciało, żeby było. I nie zawsze da radę coś z tym zrobić, bo chociaż podręczniki motywacyjne mówią co innego, okoliczności są niesprzyjające. Czasem trzeba przyoblec się w skorupkę i poczekać. A jednak cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Im jestem starsza, tym gorzej. Może dlatego, że czas płynie szybciej niż kiedyś. A może dlatego, że już minął kawałek życia, który można "rozliczyć". Do tego wszystkiego pogoda robi psikusa, fundując zimno i deszcz w samym środku lata.
W związku z tym, najchętniej położyłabym się pod kocem z kubkiem herbaty i przeleżała tak aż do zmiany sytuacji. Gotować też mi się nie chce. Więc wygrzebałam to, co w lodówce i zrobiłam sałatkę. Nawet trochę poprawił mi się po niej humor...


sałatka z rybą wędzoną:
ok. 15 dkg wędzonej ryby (dowolnej, ja użyłam dorsza)
sałata (mogą być też kiełki)
1 pomidor
1 ogórek
1 cebulka dymka ze szczypiorkiem
sól, pieprz, oliwa, sos balsamiczny (ja używam figowego)

Na talerzu rokładamy porwaną na kawałki sałatę, na to pokrojony w kawałki pomidor, ogórek, porwana na kawałki ryba i cebula ze szczypiorkiem. Delikatnie solimy, wszak ryba jest już słona, dodajemy pieprz. Polewamy oliwą i sosem balsamicznym. I uśmiechamy się, mimo wszystko.


poniedziałek, 6 lipca 2015

Po prostu ziemniak...

Ziemniak jaki jest, każdy widzi. A czasem jest produktem bardzo przydatnym w kuchni. Szczególnie po wydaniu wszystkich pieniędzy na buty i nową torebkę z firmowym znaczkiem. No ale wybory i konsekwencje, zatem przechodzimy na tryb oszczędnościowy, co latem jest nawet przyjemne. Dużo świeżych, młodych i pysznych darów matki natury nadmiernie nie odchudza portfela a syci i daje radość smacznego posiłku. Z młodymi ziemniakami jest wyjątkowo łatwo, bo się wrzuca do gara, soli i po chwilach kilku są gotowe. Wystarczy dodać masło i koperek, no i oczywiście coś jeszcze. A dziś tym czymś, poza malinowymi pomidorami z cebulką (ale na to przepisu nie trzeba) jest kapusta duszona, którą to A. zmajstrowała w weekend. Bo mimo tropików na zewnątrz, warto zjeść coś ciepłego.


Duszona młoda kapusta:
poszatkowana kapusta (ilość dowolna, musicie jednak pamiętać, że zmniejsza ona swoją objętość ok czterokrotnie)
cebula
zielenina (koperek, natka, szczypiorek, por)
oliwa+masło
sól, pieprza
sok z cytryny


Na niewielką ilość wody wrzucamy kapustę i gotujemy ok 5 minut, potem dodajemy wszystkie pozostałe składniki łączni z przyprawami, poza sokiem z cytryny. Dusimy na wolnym ogniu, aż kapusta będzie miękka, co zajmuje ok 20 minut. Na końcu doprawiamy sokiem z cytryny. Gotowe!


niedziela, 5 lipca 2015

Miało być hinduskie, wyszło tajskie...

Prawdziwa gospodyni gardzi przepisami, bo sama je tworzy. Tak ktoś mądry powiedział i szczerze mówiąc, nie wiem co miał na myśli, ale z pewnością trafił w punkt. I nie to, że mam aż taki potencjał twórczy... Po prostu czasem czegoś brakuje w domu i nie chce się iść do sklepu a czasem coś się wymyśli i kombinuje jak to zrobić. 
Proces powstawania tego dania był trudny, bo zamysł miał hinduskie korzenie ale w trakcie przygotowywania, włączając drobne uszkodzenia ciała, smak coraz skuteczniej od Indii się oddalał. A z racji tego, że w pewnym momencie smak całkiem zniknął, zaczęłam go ratować. Oczywiście tym, co miałam pod ręką. Całkiem się udało, bo dzięki limonkowym liściom, aromat rozniósł się po całej kuchni. Wyszło zacne. 

 

Warzywa w sosie orzechowym:
dowolne warzywa (ja użyłam bakłażana i cukinii)
duża cebula
4-5 łyżek orzechów i nasion (słonecznki, nerkowce, brazylijskie, laskowe, itp.)
pół pęczka natki pietruszki
ząbek czosnku
4-5 listków limonki (do kupienia mrożone)
limonka
sól, pieprz
oliwa

 

Na oliwę wrzucamy pokrojoną w półplasterki cebulę oraz pokrojone w kostkę warzywa. Dodajemy przyprawy oraz liście limonki. W razie potrzeby możemy podlać trochę wodą. Dusimy aż będą prawię miękkie. 
Z orzechów, natki, czosnku, oliwy i odrobimy wody robimy dość rzadkie pesto w blenderze. Dodajemy do warzyw, mieszamy i dusimy jeszcze ok 10 minut. Podajemy skropione sokiem z limonki.


niedziela, 28 czerwca 2015

Karpatka z truskawkami i historią...

Tu nie chodzi o ciasto. Ono jest tylko dodatkiem do szaleństwa, które tego dnia przekroczyło wszelkie granice... 


Jak zwykle miało być normalnie. Po dniu pracy, miałyśmy spotkać się z A., żeby dalej robić nasz pogodzinowy projekt. A że lato, i choć nie upalne, to jednak przyjemne, chciałyśmy dosłodzić sobie czas umysłowego wysiłku. Zjadłoby się ciasta z kremem ale robić się go specjalnie nie chce, zatem, droga wyjątku - ciasto z torebki. Tak, tak, miałam gotować. Że niby to blog kulinarny. Ale nawet najbardziej wytrawny kucharz, sięga czasem po gotowiec. Szczególnie w sytuacji, kiedy projekt nad którym siedzi się ostatnich kilka tygodni nagle okazuje się być ściemą, bo szefowa to szemrana bizneswoman z ojcem przemytnikiem a ten, co to niby wszystko wymyślił, to jednak nic nie wymyślił i zwiał. Chcąc ratować resztki godności i pracy, mieszałyśmy w garach, przegadując sytuację. Szybko skończyłyśmy, bo zadzwonił kolega, że jego koleżanka zaszła w ciążę z tym, co to nas kiedyś w bambuko zrobił... No teraz to już trzeba było nie tylko mieszanie przyśpieszyć ale i wino otworzyć, bo stopień abstrakcji sytuacji sięgnął zenitu, zwłaszcza, że owa pokrzywdzona, jechała właśnie do nas żeby karpatką otrzeć łzy..
Szał i amok. Więc byle szybko i do pieca, żeby wreszcie podnieść poziom glukozy. W tym całym stresie, nie zapomniałyśmy jednak z A. o podstawowych zasadach zachowania zdrowia, więc nieco zmodyfikowałyśmy torebkową recepturę. Zamiast mleka - nigdysięniepsującegozchemią - dodałyśmy mleko sojowe, zamiast margaryny - prawdziwe masło. No i oczywiście truskawki, żeby estetyką oko nacieszyć. Poza tym, przecież jechała do nas kobieta w potrzebie! Wyszło przednio, choć procedury produkcyjnej za cholerę nie pamiętam (wino?). Ale jestem pewna, że robiłyśmy ją zgodnie z tym, co na opakowaniu...






piątek, 26 czerwca 2015

Śniadanie! Latooooo!

Parszywie krótkie i podłe jest lato w tym roku. Z racji tego, że mnie jest ciągle zimno, na ogół na śniadania jadam coś ciepłego. Tylko przez kilka tygodni mogę zafundować sobie inną wersję jedzenia, żeby nie telepać się po nim z zimna. A jak wiadomo, poranek nie sprzyja wizytom w kuchni, szczególnie, jest jest ona pełna wspomnień po wieczorze w nieco większym gronie. Znajdując trochę owoców i jedyne czyste naczynie, jakim jest blender, na szybko, pomiędzy wbijaniem się w gajer a malowaniem rzęs, można zrobić koktajl. Żółty, jak słońce :-)


Żółty koktajl:
pół mango
pomarańcza
pół grejpfruta
opcjonalnie łyżeczka soku z limonki
Wszystko obieramy i blendujemy. Można dodać trochę wody, jeśli jest za gęsty. Żadnego cukru, żadnego słodzika. I tak wykręca twarz od nadmiaru energii.


poniedziałek, 22 czerwca 2015

Popracowa obiadokolacja

Uff... Wiele mam takich dni jak dziś. Nie ma czasu nawet napić się herbaty, nie mówiąc o czymś konkretnym do jedzenia. Wracając do domu, zdejmując cisnące po wielu godzinach szpilki i ignorując dopominającego się kolacji kota, przypominam sobie, jak to było w rodzinnym domu, kiedy zawsze czekał obiad. Ciepły i pachnący. No niestety, Mama, choć kochana, to zbyt daleko, żeby wpaść do Niej na zupkę... Ale w lodówce zupełnie przypadkiem odkryłam ugotowane wczoraj grzyby. Domowe, z pobliskiego lasu zebrane i przez Mamę ususzone. Trzymam je w szczelnie zamkniętym słoju, co by na przykład jakiś mól nie postanowił ich zeżreć przede mną. Odwdzięczają się nieziemskim aromatem i fantastycznym smakiem. A że dziś ani czasu ani siły na wielkie gotowanie, to obiad w kwadrans, oparty na trzech składnikach: grzybach, makaronie i kiełkach. Jeść!!!


Makaron ryżowy z grzybami:
opakowanie makaronu ryżowego, sojowego lub z fasolki mung 
ugotowane leśne grzyby (ok. 7-10 sztuk, najlepiej suszonych kapeluszy, ugotowanych w wodzie ze szczyptą soli)
opakowanie kiełków sojowych lub z fasolki mung
sos sojowy, pieprz, oliwa
szczypiorek (opcjonalnie)


Na patelnię, na rozgrzaną oliwę, wrzucamy pokrojone w paski, ugotowane grzyby, dolewamy sosu sojowego, pieprzu i dusimy ok 10-15 minut. Dodajemy kiełki.
W tym czasie moczymy we wrzątku makaron (jeśli ryżowy, to gotujemy go ok. 3-5 minut). Odcedzamy i dodajemy do grzybów. Mieszamy wszystko razem. Na talerzu posypujemy szczypiorkiem.
Niestety je się równie szybko jak się przygotowuje :-) 


niedziela, 14 czerwca 2015

Na słodko w niedzielę? Naleśniki!

Jak się wreszcie człowiek w weekend wyśpi, to jak już się obudzi, sam nie wie, co by zjadł. Nawet jest ochota coś sobie przyrządzić ale najlepiej na szybko i smacznie i jeszcze na słodko ale żeby zdrowo. Taki syndrom panny przed okresem w kuchni. 
Naleśnik to coś, co sprawdza się zawsze, ze wszystkim i o każdej porze. Syfu w kuchni nie ma, robi się migiem, smakuje cudnie. Z racji potrzeby cukru a niestety alergii na kakao, sięgnęłam po szczyptę zdrowia, jak rzekliby ekokucharze, mianowicie po karob. Taki wynalazek, który pachnie, wygląda i smakuje identycznie jak kakao a nie uczula. 15 minut i naleśniki gotowe, do tego koniecznie wygrzebane z szafki konfitury od Mamy. Truskawkowe. Po świeże owoce nie chciało mi się ruszać tyłka do sklepu.

Karobowe naleśniki z konfiturą:
Nie podaję ilości składników, bo wszystko zalezy od tego, ile chcecie ich usmażyć. Ciasto ma być dość lejące, zatem najlepiej manewrować mąką i mlekiem lub wodą.



mąka gryczana i pszenna (w proporcji 2/3 do 1/3)
mleko sojowe lub migdałowe (może być zwykłe a jak nie macie, to woda gazowana)
jajko
szczypta soli
łyżeczka miodu
łyżka karobu

dowolne konfitury, powidła, dżemy, smarowidła


Całość do gara i miksujemy na gładkie ciasto. Smażymy z obu stron, potem smarujemy powidłami. Ja posypałam jeszcze płatkami migdałowymi, żeby chrupało. Składamy na pół albo w rulonik albo na cztery albo w ogóle, wszak naleśnik nie ma reguł podawania. Szczególnie w niedzielę :-)


P.S. Robiąc naleśniki z mąki gryczanej, trzeba uważać, bo lubią się rozwalać. Mnie jeden też się rozpadł ale tak zrobiłam zdjęcie, żeby nie było widać :-P




sobota, 13 czerwca 2015

Leniwa sobota zatem przepisy z miasta

Człowiek nie robot, odpocząć musi. Ale żeby odpoczywać mógł ktoś, ktoś inny musi coś robić. Najlepiej do jedzenia i picia, żeby odpoczynek był pełny. Jako że lato rozpieszcza pogodą, można przejechać dobrych kilkanaście kilometrów rowerem, aby zażyć kulinarnych przyjemności. Nie zawsze trzeba gotować w domu a takie wyjścia uczą i to, jak się dziś okazało, bardzo wiele. Nie tego, żeby podpieprzać przepisy ale poznać nowe smaki, co akurat tutaj, nie jest trudne!
Zatem po kolei: bardzo przyjemna warszawska restauracja, zlokalizowana na Wilanowie, o wdzięcznej nazwie Na TaleRzAch. Szef kuchni, który sam osobiście pyta o smakowe preferencje i dobiera potrawę do gustu gościa. Jak sam mówi, procent zadowolonych jest zacnie wysoki.


Przysiąść można na zewnątrz. Na pierwszy ogień idzie lemoniada arbuzowa:
arbuz
woda
blender
Nalanie całości do szklanek i gotowe!


Z racji upału nie da się długo wysiedzieć w skromnym aczkolwiek przyjemnym ogródku, więc czas na hiszpańsko-portugalsko-kubańskie wnętrze w ciepłych kolorach i spokojną, sączącą się tematyczną muzyką. 




Zatem pora na dania główne. Dla A. sałatka ze szpinaku, sera i truskawek z musem truskawkowym. Niby banał ale okazuje się, że mus to tutaj główny aktor. Nadaje sałatce zdecydowanego charakteru. 
Dla mnie krewetki, podane na gorącej patelni z wrzącym masłem, pachnące czosnkiem. Dziwnie świeżo smakujące. Cały sekret polega na specjalnym sposobie gotowania, który powoduje, że mięso skorupiaków zachowuje wilgoć charakterystyczną dla świeżo złowionych owoców morza. Degustacja zrobionej tym sposobem ośmiornicy potwierdza, że to najlepszy patent!
Do picia cosmopolitan, trochę inny, bo ze świeżym gejfrutem. 




A na deser koktajl truskawkowy:
truskawki
woda
bleder
Nalać i wypić!


W międzyczasie próbowanie musu z ogórków kiszonych, który jest specjałem podawanym tu do tatara czy też krewetkowej pomidorowej, która smakuje też jak żywcem wywleczona z Morza Śródziemnego. Za tym smakiem stoi oczywiście mistrz kuchni i sprzęty, których używa, mało popularne w zwyczajnych restauracjach. Ludzie wyluzowani, obsługa miła, bez zadęcia. Można trzymać nogi na krześle i nikogo to nie wzrusza, czyli mental południowy mocno wyczuwalny. I dobrze.
Ceny też optymalne, na osobę zapłaciłyśmy ok 60 zł, zatem spróbować innej odsłony południowej kuchni, na pewno warto.
A to, że jutro będę robić lemoniadę arbuzową, to pewne!